POLECAMY ↩
Dzień Drukarza
W ostatni weekend maja zwyczajowo przypada „Dzień Drukarza”. Pamiętaliśmy o tym dniu w czasach stanu wojennego i następnych lat walki o „Niepodległą”. Pamiętamy i teraz.
31 maja (piątek) spotykamy się w Nowej Hucie przy pomniku Prasy Niezależnej na os. Szklane Domy o godz. 17.00 aby zapalić świeczkę tym wszystkim, którzy drukowali, kolportowali i zajmowali się "wolnym słowem", a nie ma już ich wśród nas.
Drukarze mali i więksi
Zaraz na początku stanu wojennego w wychodzącym oficjalnie, a przeznaczonym dla przedszkolaków, piśmie „MiŚ” ukazała się niecodzienna wkładka. Nosiła tytuł „Mały drukarz”, a przedstawiała sposób skonstruowania małej drukarni ze szpulki na nici. Najbardziej ucieszyło to dorosłych, którzy poznali się na żarcie redakcji. Cenzura nie zauważyła i numer rozszedł się na pniu.
Anegdotka ta ilustruje nie tylko powszechność zjawiska, ale oddaje także inną jego cechę. Chodzi o coś, co wyróżniało polskie wydawnictwa podziemne, od tego typu wydawnictw w innych krajach bloku sowieckiego. Chodzi o użycie techniki, nawet najprymitywniejszej, ale jednak techniki. Bo Polacy drukowali na wszystkim, mówiąc słowami jednego z podziemnych drukarzy, na byle czym i często też byle jak. Ale jednak drukowali, co odróżnia polskie zjawisko od rosyjskiego samizdatu.
Użycie techniki w największym stopniu spowodowało, że niezależne wydawnictwa i pisma przekształcały się z czasem w potężne, tajne przedsiębiorstwa, liczące po kilkaset osób, z zapleczem technicznym i organizacyjnym, niezbędnym do istnienia. A więc: byli w nich księgowi, zaopatrzeniowcy, drukarze, organizatorzy kolportażu i kolporterzy, redaktorzy, autorzy, tłumacze (niektórzy tłumaczyli na stałe dla podziemnych wydawców), plastycy wykonujący projekty okładek. Potrzebne były lokale na magazyny, na sprzęt, na podziemne drukarnie, potrzebne były skrzynki kolportażowe, byli kierowcy i także samochody, czasem specjalnie zakupione dla niezależnych firm, tak jak i część lokali, które bywały wynajmowane, czasem fikcyjnie, czasem naprawdę właściciele nie mieli pojęcia co się w ich mieszkaniu dzieje, a także warsztaty i fachowcy reperujący sprzęt, produkujący go lub produkujący niektóre materiały konieczne do druku, np. chemicy, przygotowujący emulsję światłoczułą dla drukarzy sitodrukowych.
W stanie wojennym, kiedy wielu działaczy opozycji zagrożonych było internowaniem lub więzieniem potrzebne były także lokale dla ukrywających się, lokale, a więc także organizatorzy i siatki osób poszukujących takich lokali (ze względów bezpieczeństwa należało je dość często zmieniać). Potrzebni byli ludzie do przerzucania sprzętu i emigracyjnych wydawnictw zza granicy, a także przerzucania materiałów i nielegalnych wydawnictw za granicę, potrzebni byli przedstawiciele – koordynatorzy, zajmujący się pomocą zagraniczną, a działający poza krajem, potrzebni byli też ci, którzy z kraju koordynowali takie ośrodki w imieniu wydawnictw czy redakcji.
Pomysłowość i przedsiębiorczość organizatorów nielegalnego druku nie ograniczała się do udoskonalania sprzętu i techniki. Jedną z coraz szerzej stosowanych metod było nielegalne drukowanie w państwowych drukarniach, czyli na tzw. dojściach (tak wydał prawie całego Gombrowicza w latach 70. w „Klinie” Krzysztof Wyszkowski). W ten sposób uzyskiwano publikacje nie odbiegające jakością i wyglądem od wydawanych oficjalnie. Doszło do tego, że pod koniec lat 80. wydawnictwa podziemne można było prawie bez obawy kupić.