POLECAMY ↩

Najlepsze Życzenia Świąteczne na Boże Narodzenie i Nowy Rok

Boże Narodzenie, tuż przed Wielkanocą

Mam na imię Marcin i jestem Polakiem. Święta Bożego Narodzenia obchodzę od czterdziestu kilku lat.
Ile lat masz ty? Trzydzieści? Czterdzieści? Pięćdziesiąt? Więcej? Nieważne ile. Nieważne też skąd przychodzisz i czym się zajmujesz. Ważne, że mieszkasz tu, w Polsce, starasz się myśleć po polsku i po polsku się porozumiewać. Święta Bożego Narodzenia, podobnie jak ja, obchodzisz przez całe życie. Być może też podobnie jak ja przez lata – z daleka.
    
     Stajemy w kolejkach po przysłowiowego karpia, w supermarketach wypatrujemy pomysłu na prezenty, kupujemy kolejną choinkę i uzupełniamy zapasy w lodówkach, by na stole świątecznym nie zabrakło powodów do późniejszego narzekania, że święta były udane. Udane, bo przecież ledwo się po nich ruszamy. Słowem, właśnie rozpoczynamy obchodzenie Bożego Narodzenia. Nie, nie świętowanie. Właśnie „obchodzenie”. Zabrzmi to trywialnie, ale z roku na rok w coraz mniejszym stopniu Boże Narodzenie jest w Polsce świętem. Jeśli nawet było kiedyś kształtującym naszą zbiorową tożsamość przeżywaniem misterium, to tę zdolność zbiorowego uniesienia z czasem utraciliśmy. Pozostała już nawet nie tradycja, lecz bardziej rytuały związane z tym okresem w roku. Rytuały w coraz mniejszym stopniu związane z tym, co tak niedawno jeszcze formowało naszą polską wrażliwość. Przekonujemy się o tym co rok, już od początku listopada, kiedy to w marketach zaczyna dobiegać z głośników „Jingle Bells” amerykańskiego kompozytora Jasmesa Pierpona. Trudno zaprzeczyć, że w swojej masie bardzo chętnie poddajemy się rytuałowi podążania niczym lemingi do supermarketów w ostatni weekend przez Wigilią. Potem, zgodnie z tradycją (choć już nie w takiej masie), stajemy w kościołach przed żłóbkiem. Czy takimi zachowaniami nie wpisujemy się w coraz bardziej pozbawiony głębszej refleksji sposób na spędzanie Świąt, zamiast ich przeżywania? Czy nie jest aby tak, że kiedy już wysłuchamy supermarketowych interpretacji trzech amerykańskich kolęd, to pozostanie nam tylko zasiąść przy suto zastawionych stołach, wypełnić obowiązki opłatkowo-prezentowe i odsłuchać z płyty tak dobrze znanego „Lulajże Jezuniu”, „Bóg się Rodzi” i „Cicha Noc”? „Cóż w tym złego?” – zapytasz. Nic, ale czy wystarczająco dużo dobrego?
Kolęd na naszych płytach jest znacznie więcej niż trzy. Odsłuchamy wszystkich, bo przecież tak je lubimy i tak dobrze wszystkie je znamy. No właśnie. Znamy je tak dobrze, że nawet nie musimy już zagłębiać się w sens ich słów, w sens przekazu związanego z misterium Narodzin Jezusa. I chyba się nie zagłębiamy. A jest czego tam szukać.
    Przed kilkoma laty dziecko poprosiło mnie, żebyśmy poszli zobaczyć szopkę i małego Chrystuska. Kiedy tłumaczyłem, że Boże Narodzenie to nie wspomnienie narodzin Chrystusa, lecz Jezusa dotarło do mnie, że prośba dziecka, to nie żadne qui pro quo i nie bez przyczyny jąkam się starając wytłumaczyć mu różnicę pomiędzy Jezusem a Chrystusem. Uświadomiłem sobie, że choć istnieje w dziecku naturalna potrzeba rozróżnienia świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, to w ślad za nią powinna iść potrzeba dojrzałego człowieka tych świąt łączenia. Po chwili zrozumiałem też, że imperatyw związywania sensu obu świąt towarzyszyła mi już nieraz, zawsze przy słuchaniu kolęd Jacka Kaczmarskiego. I to niezależnie od pory roku.
    Ponad dwadzieścia lat temu kompozytor Zbigniew Łapiński zadzwonił do mieszkającego wówczas w Monachium Kaczmarskiego i oświadczył, że podjął właśnie zobowiązanie napisania wraz z nim kolęd. Przez telefon nucił mu kolejne motywy muzyczne, do których Jacek potem napisał teksty – piękne, osobiste, odkrywcze. Dla wielu prowokacyjne.
Album otwiera tytułowy utwór „Szukamy Stajenki”. Już w nim brzmią trudne do zrozumienia słowa „nie tam odkupienie, gdzie meteor świeci, nad pochylonymi głowami w koronach”. Pamiętam świetnie jak poruszony zapytałem sam siebie „jak to?!”. Odpowiedź uzyskałem natychmiast, w kolejnych strofach: „lecz w każdym z nowonarodzonych dzieci, nim w mroku pożyje i bez Krzyża skona”. Mnie wówczas to zszokowało. Zrozumiałem jednak, że po latach gapienia się na kolejne szopki w kolejnych kościołach czas na zrozumienie, iż czas rozpocząć szukanie Boga w samym sobie. Czas też na odnalezienie Boga w Człowieku, bo dotąd stając przed bożonarodzeniowym żłóbkiem szukałem jedynie człowieka w Bogu.
    Słuchałem kolejnych kolęd z rosnącym zawstydzeniem. Docierało oto do mnie jak powierzchownie i odtwórczo przeżywałem kolejne Boże Narodzenia. Przy wszystkich odwiedzonych żłóbkach siedziała, bądź klęczała, Matka Boska. Zadumana, smutno uśmiechnięta. Dopiero po latach zaczęło do mnie docierać, że nigdy nie zadałem sobie trudu, by odpowiedzieć na pytanie skąd to jej wyciszenie, skąd smutek. a może tylko w rytualnie świątecznej radości wypierałem to, co najważniejsze, a co Kaczmarski ujął tak:
Matka szczęśliwa
Stópki obmywa
Na najtrudniejszą z dróg,
Zanim w rozpaczy
Przyjdzie zobaczyć
Krew z przebijanych nóg”.
    Kolęd w programie „Szukamy Stajenki” jest kilkanaście. Muzycznie niezwykle zróżnicowane, w warstwie tekstowej niemal bez wyjątku poruszające. Znaleźć tam można dziecko, które przecież dopiero będzie dorastało do dojrzałego człowieczeństwa, by wreszcie to człowieczeństwo przerosnąć. Dziecko, które będzie ofiarą i Królem. Jest tam Józef, który przecież w życiu Boga-Człowieka musiał odegrać rolę przypisaną nam, ojcom. Józefa refleksyjnego, suszącego pieluszki. Są i władcy i lud, jest wiara, nadzieja i miłość. Jest też opis naszego życia w odbiciu święta, ale równocześnie w oderwaniu od niego, w codzienności, do której każdy z nas powróci natychmiast po tych świąt zakończeniu.
W programie „Szukamy Stajenki” możemy znaleźć też siebie, odwiedzających szopkę w okresie Świąt. „Takich niepełnych, takich zniekształconych: z rysami słabości w grymasach siłaczy, w maskach uciechy na skurczach rozpaczy. Ze źrenicami w czujności od zmierzchu do świtu, z – na podorędziu – bronią kłamstwa i sprytu”.
    W kolędach Kaczmarskiego dostrzeżemy wreszcie zapowiedź tego, co wisi w powietrzu już od dnia narodzin Jezusa, a co tak skwapliwie (nie tylko przy okazji tych świąt) staramy się przemilczeć: wizję krwi na stopach i rękach Chrystusa, który dziś jeszcze jest małym Jezuskiem, krwi, którą w Boże Narodzenie, w szopce, widzi pochylona nad dzieckiem jego matka. Wpatrzmy się i my. I postarajmy się zrozumieć czy tutuł powyższego felietonu jest jedynie przewrotny.

    Marcin Szymański

Najlepsze Życzenia Świąteczne na Boże Narodzenie i Nowy Rok