Komentarze dziennikarskie ↩

Amber Gold: gdzie jest złoto, gdzie są pieniądze?

Władysław Tyrański

Tzw. raport o Amber-państwie pod rządami Donalda Tuska, przedstawiony we wrześniu 2012 przez posła PiS Krzysztofa Szczerskiego, potraktowany został na spotkaniu Krakowskiego Klubu Wtorkowego (pub „Sarmacja”, ul. św. Tomasza 8 w Krakowie) jako doraźny akt oskarżenia przeciw polskiemu państwu winnemu doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem przez kilkuset obywateli, którzy założyli lokaty w złocie w firmie Amber Gold z Gdańska. Według ostatnich doniesień suma roszczeń klientów do tej firmy sięgnęła kwoty ponad 700 mln zł. Kwotę możliwą do odzyskania przez poszkodowanych po sądowym ogłoszeniu upadłości AG i wszczęciu wobec niej postępowania upadłościowego szacuje się na 10-15 proc. wysokości udowodnionego roszczenia.

Nasuwa się oczywiste pytanie: czy ktokolwiek ponosi odpowiedzialność za to, że tzw. szarzy ludzie stracili tak wielkie pieniądze? Jednoznaczną odpowiedź na to pytanie daje wspomniany wyżej raport o pełnym tytule Państwo nie zdało egzaminu. Sprawa Amber Gold i OLT jako test kondycji państwa pod rządami Donalda Tuska, opracowany przez Parlamentarny Zespół ds. Obrony Demokratycznego Państwa Prawa,  kierowany przez Szczerskiego. Wiceprzewodniczącym tego zespołu jest Andrzej Duda, również poseł PiS, który wraz z Krzysztofem Durkiem, krakowskim radnym PiS, był gościem KKW. Obaj wystąpili w roli oskarżycieli, mając do tego bez wątpienia właściwe kwalifikacje. Duda, jak wiadomo, jest prawnikiem, a Durek jest byłym policjantem obeznanym z pospolitą przestępczością kryminalną.

Mieli za zadanie rozprawić się z trzema argumentami obrony: że państwo nie ma obowiązku bronienia obywateli przed ich własną głupotą w dysponowaniu swoimi pieniędzmi, że państwo nie może traktować jak przestępstwo dążenia rynkowego podmiotu gospodarczego do zarobienia, ile się da, oraz że szef rządu nie ponosi żadnej odpowiedzialności z tytułu pełnienia władzy rodzicielskiej nad swoimi dorosłymi i samodzielnymi już dziećmi.

Pierwsze dwa argumenty w obronie AG wynikają z przekonania, że państwo, strzegąc bezpieczeństwa obrotu gospodarczego, nie może uszczęśliwiać ludzi na siłę i zabraniać im lokowania pieniędzy tam, gdzie, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi, spodziewają się największych zysków, a z drugiej strony, to samo państwo nie powinno też ścigać firm, które takie zyski obiecują, bo maksymalizacja zysku jest podstawowym prawem rynkowej działalności gospodarczej.

Duda obalał te twierdzenia, dowodząc że polskie państwo poprzez rażące zaniedbania nie wyeliminowało w porę z rynku oszusta działającego w oczywistym zamiarze wyłudzenia pieniędzy od swoich klientów. Dowodzi tego na przykład nieodwieszenie kary więzienia dla szefa Amber Gold, gdy w 2007 roku został skazany za kolejne oszustwo. Odsiadka mogła wówczas skutecznie zblokować jego dalsze poczynania biznesowe. Podobnie jak prawidłowo przeprowadzone dochodzenie Prokuratury  Rejonowej w Gdańsku-Wrzeszczu wlokące się bezproduktywnie, nie wiedzieć czemu, przez dwa i pół roku. Oszusta nie wyeliminowały z rynku także lokalne urzędy skarbowe pozwalające mu bez żadnych konsekwencji na nieskładnie deklaracji podatkowych wymaganych rygorystycznymi dla innych przepisami skarbowymi.

Groteskowym wręcz przykładem owej indolencji państwowych urzędów strzegących bezpieczeństwa obrotu gospodarczego jest – zadaniem Dudy – oświadczenie prezes Sądu Rejonowego Gdańsk-Północ Jolanty Piątek, która z całą powagą poinformowała media, że Marcin P. został wpisany do sądowego rejestru spółek jako członek zarządu AG, mimo ustawowego zakazu wpisywania tam osób uprzednio karanych, ponieważ żaden przepis nie nakazuje sędziemu sprawdzić, czy osoba składająca wniosek o wpis uprzednio rzeczywiście karana nie była. Panią prezes wsparło następnie Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”, które poszło o krok dalej, ogłaszając już absurd totalny, że sąd rejestrowy nie tylko nie miał obowiązku, ale wręcz nie miał prawa sprawdzać danych o karalności prezesa zarządu Amber Gold. „To – mówił Duda, też jako prawnik – pokazuje ogrom upadku stanu sędziowskiego w Polsce i jest objawem choroby toczącej to środowisko”.

Kolejnym przejawem indolencji państwa było zachowanie się premiera rządu Donalda Tuska, który 24 maja 2012 został poinformowany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego o przestępczej działalności Amber Gold i nie dość, że nie ostrzegł obywateli przed lokowaniem pieniędzy w tej firmie, to pozwolił jej nadal działać bez przeszkód. „W tym przypadku – mówił Duda – od interesu obywateli ważniejszy okazał się interes partyjny Platformy Obywatelskiej, bo zbliżały się czerwcowe mistrzostwa Europy w piłce nożnej, które miały być katapultą wyborczą PO i nie mogły być popsute doniesieniami o wielkiej aferze bijącej w platformerski rząd”.

Służby państwowe z powodu swej indolencji lub wręcz działania na rzecz oszukańczej firmy nie uporały się z przestępstwem, które na większą skalę pojawiło się już nie raz w Polsce i nie należy do zbyt finezyjnych. Krzysztof Durek, były policjant, przypomniał na tę okoliczność tzw. aferę serkową sprzed niemal dwudziestu lat z krakowską firmą Bioferm. W 1993 roku Bioferm z wielkim hukiem zaczął rozprowadzać tzw. aktywator (preparat spożywczy), który po wrzuceniu do mleka zmieniał je w suche granulki nazywane serkiem. Za otrzymanie jednej porcji aktywatora klient Biofermu płacił 8 mln starych złotych (800 nowych złotych). Wytworzenie serka trwało dwa tygodnie. Bioferm przyjmował ten serek, a jego producent otrzymywał zwrot 800 zł plus drugie 800 za wytworzony towar, który miał służyć do produkcji kosmetyków za granicą. Faktycznie było to kompletną bujdą. Oferowane zyski z tej inwestycji wynosiły 100 proc. w ciągu 14 dni, czyli sięgały 2400 proc. w skali roku. Przypomnijmy, że Amber Gold oferował „niebotyczne” odsetki od lokat w złoto na poziomie zaledwie 13-14 proc. w skali roku. Ale mechanizm przestępstwa był – zdaniem Durka – identyczny.

Powiada on, że zazwyczaj takie przedsięwzięcie puszczał w ruch jakiś zagraniczny animator, który dostrzegł możliwość wyciągnięcia od ludzi ich oszczędności. Skłonność potencjalnych klientów do zainwestowania pieniędzy oceniali fachowcy-psychologowie. Następnie powstawał wykres pokazujący, w którym momencie suma wpłat osiągnie najwyższą przewagę nad wypłatami. To jest horyzont czasowy planowanej piramidy finansowej. Teraz animator staje się inwestorem. W kraju działa w jego imieniu tzw. słup, człowiek, za którego – jak mówi Durek – nikt by nie dał pięciu groszy. On sprawnie organizuje interes, a do tego ma poczucie misji. Wokół przedsięwzięcia tworzy się ochronna otoczka. W Biofermie zatrudniona została na przykład żona ówczesnego dyrektora Centralnego Biura Śledczego, dla AG pracował syn samego premiera. Niewidzialni pozostają natomiast dawni i obecni funkcjonariusze „służb”. Instytucje państwowe odpowiedzialne za bezpieczeństwo obrotu gospodarczego zdają się ślepe i głuche, a wokół przedsięwzięcia roztaczana jest bardzo pozytywna aura społeczna podsycana przez reklamę, „niezależne” media i tzw. autorytety. Tak jest do momentu osiągnięcia przez piramidę finansową maksymalnego salda, czyli największej różnicy między wpływami, a poniesionymi nakładami. Wtedy wkracza wymiar sprawiedliwości, ujawnia przestępstwo, ale daje przestępcom czas na wyprowadzenie pieniędzy za granicę i zatarcie śladów.

Tak było w przypadku Biofermu, jak i w przypadku Amber Gold. Właściciel Biofermu, Tomasz Wróblewski, oskarżony o zagarnięcie 34 mln zł na szkodę klientów swojej firmy zniknął z Polski i jest do dziś poszukiwany. Marcina P. zdołano, co prawda, aresztować, ale pozostali uczestnicy oszukańczego procederu AG, jak choćby żona aresztowanego, wspólnie prowadząca z nim interesy, nie trafili za kratki.

Pozostaje pytanie, gdzie jest złoto zakupione rzekomo za pieniądze klientów Amber Gold albo gdzie są te pieniądze, jeśli złota nie ma? W sumie ok. 500 mln zł. Można się domyślać, że zostały wyprowadzone z Polski dzięki uruchomieniu przez AG firmy lotniczej OLT Express.

„Nie wyjaśni tego, powiedział Duda,  sejmowa komisja śledcza, której powstanie zblokowali posłowie PO. Pozostaje czekać na zmianę rządu i nową większość sejmową”. Trzeba zatem wygrać wybory, ale to już zupełnie inny temat.