Komentarze dziennikarskie ↩

Hrabia Adam Gurowski zlustrowany po 150 latach – przekonywał Amerykanów do Rosji za carskie ruble

Władysław Tyrański

Czy lustracja ma sens? Tak, i to nawet po ponad 150 latach. Dowiódł tego Henryk Głębocki, historyk z UJ i IPN, gość Krakowskiego Klubu Wtorkowego (pub Sarmacja, ul. św. Tomasza 8 w Krakowie). Napisał on potężną rozprawę naukową (812 stron druku) o hr. Adamie Gurowskim, człowieku, który ponad półtora wieku temu, od lat dwudziestych do lat pięćdziesiątych XIX wieku, oddziaływał intelektualnie na swoją epokę, formując poglądy polityczne Polaków, Rosjan i… Amerykanów. Dziwi zwłaszcza to ostatnie, bo jeśli chodzi o Polaków, na których Ameryka się trzyma, to królują niepodzielnie Kościuszko i Pułaski, a o Gurowskim głucho.

Tymczasem, jak pisze Głębocki, kształtował on w skali masowej poglądy polityczne Amerykanów, zajmując stanowisko szefa działu polityki zagranicznej nowojorskiej gazety New York Daily Tribune, sprzedającej się w gigantycznym wówczas nakładzie 200 tys. egzemplarzy. Pracując na tym stanowisku przez blisko dziesięć lat (1849-58), niezwykle skutecznie – mówi Głębocki – wtłaczał w głowy Amerykanów obraz Rosji i Polski.

Dlaczego zatem nie jesteśmy mu wdzięczni? I tu mała niespodzianka. Hrabia Adam Gurowski był zakochany, ale nie w Polsce, tylko w Rosji.

Twierdzi Głębocki, że Gurowskiemu udało się zmienić negatywne nastawienie Amerykanów do Rosji powszechne jeszcze przed i w czasie wojny krymskiej (1853-56). To ważny moment nowożytnej historii, bo po tej, co prawda, przegranej przez Rosję wojnie, mimo wszystko zainteresowanie nią na arenie międzynarodowej gwałtownie rośnie z powodu możliwego sojuszu z Rosją lub przeciwstawienia się przez nią ówczesnym potęgom Zachodu: USA, Francji i Wielkiej Brytanii. Publicystyczny talent Gurowskiego wzniecił falę sympatii Amerykanów wobec Rosji. Gurowski używał przy tym „polskiego” argumentu: sam bardzo zaangażowany w wojnie secesyjnej po stronie Unii zwalczającej niewolnictwo przedstawia polskie powstanie styczniowe jako małostkowy bunt Polaków przeciw zniesieniu pańszczyzny w Królestwie Polskim przez cara Aleksandra II. Perfidia wywodu jest tym większa, że Gurowski anonsuje się zagranicznemu czytelnikowi jako z pochodzenia Polak.

To nie była jednak zwykła niechęć do Polski. Dwadzieścia lat wcześniej, zaledwie parę lat po powstaniu listopadowym, Gurowski dokonał aktu apostazji narodowej, czyli zerwania wszelkich więzi z narodem polskim. Doszła do tego gloryfikacja „przywiślańskiego kraju”, jak nazywali Rosjanie ziemie polskie pod zaborem rosyjskim, gdzie pod berłem carskim powinno nastąpić, zdaniem Gurowskiego, ostateczne odpaństwowienie Polaków.

To był prawdziwy szok dla ówczesnych działaczy niepodległościowych i Wielkiej Emigracji, bo Gurowski do chwili ogłoszenia apostazji narodowej był jednym z nich, a należał do najbardziej zajadłych wrogów cara Mikołaja I. Dość powiedzieć, że jeszcze przed buntem podchorążych Piotra Wysockiego, rozpoczynającym powstanie listopadowe, był pomysłodawcą zamachu na cara, gdy ten przybędzie do Warszawy, by koronować się na króla Polski w 1829 roku. Był to tzw. spisek koronacyjny stanowiący osnowę jednego z arcydzieł polskiego romantyzmu – „Kordiana” Juliusza Słowackiego. Jakobińską postawę Gurowskiego utrwalił też Adam Mickiewicz w scenie „Salonu warszawskiego” z III części „Dziadów”.

Ale ten sam Mickiewicz kilka lat później w swoich „Wykładach paryskich” mówił o Gurowskim, że jest uosobieniem „myśli zaprzecznej”. I nie ma się czemu dziwić, skoro właśnie temu radykałowi w sprawach narodowych, spiskowcowi i żołnierzowi powstania listopadowego, odznaczonemu orderem Virtuti Militari, przypisuje się autorstwo (na równi z Joachimem Lelewelem) porywającego ludy hasła „za wolność waszą i naszą”.

Od tej romantycznej postawy Gurowski przeszedł na całkowicie przeciwny biegun – stał się „narodowym darwinistą” przed Darwinem. Uznał, że na samodzielny byt państwowy nie zasługują narody słabe, jak Polacy, które wskutek swoistej selekcji naturalnej ulec muszą narodom bardziej żywotnym, jak Rosjanie. Polacy muszą zatem uznać niewolę za stan naturalny, któremu nie warto się przeciwstawiać, a wręcz przeciwnie, wyciągać z tego korzyści, wiernie służąc rosyjskiemu monarsze, za co z pewnością spotka ich z jego strony nagroda, np. korzyści płynące z działalności gospodarczej w obrębie carskiego imperium. Gurowski stał się z czasem gorącym orędownikiem panslawizmu jednoczącego wszystkie narody słowiańskie pod przewodem Moskwy, przeciw pogrążonemu w marazmie Zachodowi.

Trudno dociec, co było powodem tak drastycznej wolty, w której można by doszukiwać się nawet aberracji psychicznej. Ale Gurowski nie był wariatem, lecz zdrajcą. Jak pisze o nim Głębocki, był niezrównoważony i apodyktyczny w dyskusjach i licznych polemikach. Z tego powodu popadał konflikty z ważnymi osobistościami, a także w kłopoty materialne i biedę. Ale niwelował to wszystko jego talent publicystyczny i wielki rozum polityczny, dzięki czemu był autorem konceptów, nazywanych dziś nowocześnie narracjami, które puszczał w świat, a one zakorzeniały się w umysłach ludzi. Przepowiedział tak – pisze Głębocki – procesy cywilizacyjne i społeczne, które wystąpiły w wieku XX, w sto lat po jego śmierci, w tym światową hegemonię polityczną Rosji i Ameryki.

Czas w tym miejscu wrócić do początkowego pytania o lustrację. Otóż Głębocki rozstrzygnął ostatecznie kwestię, z którą dotychczasowi badacze biografii Gurowskiego poradzić sobie nie umieli – czy był on agentem III Oddziału Kancelarii Jego Cesarskiej Mości, czyli carskiej tajnej policji politycznej, tzw. ochrany? Archiwa rosyjskie i amerykańskie mówią jednoznacznie, że tak. Gurowski do końca życia pozostawał na pensji ambasady rosyjskiej w Waszyngtonie, która wtedy używała o wiele mniej finezyjnych sposobów wynagradzania swoich agentów wpływu, niż późniejsze tajne służby sowieckie i obecne putinowskie.

A zatem, dzięki owej lustracji z półtorawiekowym poślizgiem mamy już pewność, że nowatorskie koncepty Gurowskiego co do przyszłej hegemonii Rosji nad światem nie były wyłącznie jego własnością intelektualną, że były wynagradzane, a nawet zamawiane przez tajne służby przyszłego hegemona. I niech nie zwiedzie nas to, że Gurowski wcale nie był kochany przez kolejnych rosyjskich imperatorów Mikołaja I i Aleksandra II, dla których z takim oddaniem pracował. Co prawda, za swe przewiny sprzed ogłoszenia apostazji narodowej uzyskał od Mikołaja I amnestię, dzięki której mógł wrócić z Paryża, gdzie wyemigrował po powstaniu listopadowym, do kongresówki, ale nie będąc pewnym przychylności cara wybrał po kilku latach prawdziwą wolność w USA, uchodząc przed grożącym mu aresztowaniem. Musiał już wtedy wiedzieć, że Rosja nie odpuszcza nikomu.

Nie przeszkodziło mu to traktować tejże matuszki Rosji jako swej pierwszej i jedynej ojczyzny powołanej w jego mniemaniu do zbawienia świata i zgubienia Polski. Za utwierdzanie tego poglądu brał carskie ruble dobre także w Ameryce. Jednym słowem narodowy zdrajca. Ale czy można czynić mu taki zarzut, jeśli taką koncepcję świata wyznawał i traktował ją jako całkowicie własną?

To pytanie zasadne i dzisiaj. Bo iluż mamy dziennikarzy i tzw. ludzi mediów, którzy bez żenady gotowi są sprzedać się ze swoimi antypolskimi poglądami nawet diabłu. Nawiązuje do tego tytuł książki Głębockiego „>Diabeł Asmodeusz< w niebieskich binoklach i kraj przyszłości. Hr. Adam Gurowski i Rosja”. Przydomek „Diabła Asmodeusza” przylgnął do Gurowskiego w Stanach Zjednoczonych nadany mu przez karykaturzystę T. Nasta. A spośród diabłów Asmodeusz wyróżnia się szczególną siłą destrukcji.

Temu diabłu zaprzedawali się też „polscy” działacze społeczni, politycy i myśliciele idący, świadomie lub nie, śladem Gurowskiego. Głębocki uszczegóławia tę genealogię narodowych apostatów: Feliks Dzierżyński, Róża Luksemburg, Tadeusz Kroński, Oskar Lange, Leszek Kołakowski, Czesław Miłosz. Każdy z wymienionych czynem lub słowem oddawał Polaków pod panowanie obce, podkopując tym samym polską tożsamość. I tak na przykład wybitną rolę w instalowaniu sowieckiego komunizmu w powojennej Polsce odegrali ekonomista Lange i filozof  Kroński. Ten ostatni napisał w 1948 roku w liście do Miłosza: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji”.

Przywodzi to na myśl jeszcze jednego, całkiem współczesnego apostatę. To, oczywiście, Adam Michnik. I on mówi o „tym kraju” – królestwie ciemnego ludu, który należało po 1989 roku odgórnie ucywilizować w sojuszu z oświeconą frakcją PZPR. Wyznaczonym celem jest przymusowe wcielenie Polaków już nie do wielkiego narodu rosyjskiego, ale do wielkiego narodu europejskiego.

Michnik, choć aktu apostazji narodowej nie ogłosił, przypomina Gurowskiego swoim poczuciem misji w przekuwaniu mentalności rodaków, zasięgiem głoszonych poglądów upowszechnianych masowo przez jego gazetę, odgrywaniem roli inżyniera dusz i zausznika władców Polski. To, wypisz wymaluj, hrabia Adam Gurowski mieniący się „anatomem, fizjologiem i patologiem historii”. I tak, szczególnym wynikiem odkrywania patologii naszej historii stała się „pedagogika wstydu”, którą od lat karmi Polaków gazeta Michnika przez wzbudzanie w nas poczucia winy za oczywiste krzywdy i niesprawiedliwości wyrządzone przez ciemne „polactwo” naprawdę wielkim narodom.

Współczesna apostazja narodowa przybiera też formy jarmarczne. To – zdaniem Głębockiego – na przykład Janusz Palikot. Tenże przed krakowską kurią metropolitalną demonstracyjnie wypisał się z Kościoła, a wcześniej ogłosił publicznie, że nadszedł czas, aby powiedzieć, że Polacy muszą się wyrzec swojej polskości.