Polecamy



Newsletter

Klub Wtorkowy - strona archiwalna

Kino Odkrywców Historii

Komentarze dziennikarskie ↩

Gdzie są nasi historycy?
Wyłącznie we władzach państwowych?

Władysław Tyrański

Tzw. białe plamy w historii Polski nie odeszły wraz z tzw. Polską Ludową. Raczej, jak ta ostatnia, niby przestały istnieć, ale tak naprawdę żyją drugim życiem, podważając dokonania „naszej młodej demokracji”. Bo oto krakowski pisarz i historyk Stanisław M. Jankowski mówi z ogromnym zażenowaniem, iż adepci studiów historycznych nadal nie czynią przedmiotem swoich prac magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych przeszłych wydarzeń zakłamywanych w PRL z przyczyn ideologicznych. Przecież już od dwudziestu lat można. Ale się nie opłaca?

            Jankowski był gościem Krakowskiego Klubu Wtorkowego (pub Sarmacja, ul. św. Tomasza 8 w Krakowie) ze swoją najnowszą książką „Dziewczęta w maciejówkach” – o kobietach walczących w legionach Piłsudskiego. Są olbrzymie rozbieżności w oszacowaniu liczby tych żołnierek, których mogło być od 4,5 do 10 tysięcy. Przyczyną rozbieżności jest brak naukowych opracowań historycznych. I o to właśnie ma pretensje do naszych historyków Jankowski. Temat, nomen omen, dziewiczy, zaledwie muśnięty przez Jankowskiego. Nie znamy zarówno dokładnej liczby legionistek Piłsudskiego, jak i składu społecznego tych kobiecych oddziałów. Jankowski podaje wiele ciekawostek, jak choćby to, że ramię w ramię walczyły służące, kucharki, nauczycielki i hrabianki. Ale po przeanalizowaniu kilkudziesięciu życiorysów nie podejmuje się w miarodajny sposób pokazać proporcji poszczególnych grup społecznych.

            Nie jest to, oczywiście, zarzutem pod jego adresem, a pod adresem historyków, przede wszystkim akademickich, których zadaniem jest dokumentowanie historii swojego kraju i przekazywanie jej reszcie społeczeństwa. „Niestety, mówił Jankowski, trafiłem w pustkę”. Brakuje opracowań historycznych, nie robi się magisteriów, doktoratów i habilitacji nie tylko o „babskim wojsku” Piłsudskiego, ale też o jego wojsku prawdziwym, czyli o legionach. Potwierdził to Jerzy Bukowski, znany krakowski piłsudczyk, drugi gość spotkania, dodając, że na przykład portret Pierwszej Kompanii Kadrowej odziedziczyliśmy w spadku po PRL-u, a wyszedł on jeszcze w latach 80. spod pióra… prof. Jacka Majchrowskiego, obecnego prezydenta Krakowa, dalekiego, tak kiedyś, jak i dzisiaj, od piłsudczykowskiej tradycji.

            A już przysłowiowym wołaniem na puszczy okazały się po 1989 roku wezwania do podejmowania przez historyków badań w obszarach bardziej drażliwych, jak choćby zbrodnia katyńska. Nie dziwi, że był to temat zakazany w PRL. Szokuje natomiast, że zbrodnia ta nie stała się przedmiotem szczegółowych badań historyków w III RP. Jankowski przypomina, że działając pod szyldem Instytutu Katyńskiego, organizacji społecznej strzegącej pamięci o Katyniu, wytrwale zachęcał historyków z UJ do badania tej zbrodni na Polakach, twierdząc, że mimo zamkniętych archiwów rosyjskich jest jeszcze wiele materiałów do zbadania poza nimi. Efekt okazał się mizerny – na UJ przygotowywany jest teraz jeden doktorat dotyczący Katynia.

Wróćmy jednak do wątku legionistek. Choć nie stały się przedmiotem systematycznych badań naukowych, książka Jankowskiego dostarcza obszernej wiedzy zaczerpniętej z kilkudziesięciu życiorysów. Sto lat temu kobiety w wojsku traktowane były podejrzliwie. Jak to żołnierki. Dowódcy obawiali się niemoralnego prowadzenia się pań w mundurze. Dlatego żądali od kandydatek różnorakich świadectw moralności, zgody rodziców itp. Zaś z drugiej strony poddawali je surowemu regulaminowi: kobiety miały zakaz kontaktów z żołnierzami, w tym zakaz nawet zwykłej rozmowy, pójścia na kawę, na spacer albo do cukierni. Tego typu kontakty obłożone były dotkliwymi, regulaminowymi karami.

Ale i tak niektóre z nich wykazywały się iście ułańską fantazją w sferze obyczajowości. W jednym z poznańskich szynków – opowiadał Jankowski – gromadka legionistek ze Lwowa dała pokaz prawdziwie żołnierskich manier: zmawiają wódkę, piją, palą i klną jak szewcy. Chcą pokazać, że są w tym nie gorsze od męskich formacji. Przedstawienie się udało, ale strach ogarnął jego uczestniczki w drodze powrotnej do Lwowa. Bo, czy uda się wszystkim utrzymać język za zębami i nie zwierzyć się innym koleżankom? Panie wiedziały, że zachowanie sekretu może być katorgą nie do zniesienia, a w dodatku za donos dowództwo nagradzało.

Wartość bojowa legionistek nie była mała. Były sanitariuszkami, łączniczkami, pełniły służbę wartowniczą, a w razie ostatecznej konieczności walczyły z bronią w ręku. Wiele ochotniczek w 1918 roku broniło przed Ukraińcami Lwowa, przed Sowietami w 1919 roku Wilna i w 1920 roku Warszawy. Były dzielne i, jak to kobiety, obowiązkowe. Ochotniczą Legią Kobiet, powołaną formalnie w 1918 roku organizowała ppłk Aleksandra Zagórska, matka legendarnego obrońcy Lwowa w listopadzie 1918 roku 14-letniego Jurka Bitschana – zginął w ostatnim dniu walk, bo nie mógł usiedzieć w domu, a był chory. Komendantką OLK w Wilnie była nie mniej zasłużona  ppor. Wanda Gertz.

Powraca pytanie, dlaczego w wolnej już podobno Polsce nie pisze się akademickich rozpraw historycznych na te tematy? Odpowiedź daje inna książka Jankowskiego napisana wspólnie z Jolantą Drużyńską „Kolacja z konfidentem. Piwnica pod Baranami w dokumentach Służby Bezpieczeństwa”, wydana w 2006 roku, opisująca współpracę z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa ludzi ze środowiska krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Zrezygnowałem z dalszych dociekań w tej kwestii – powiedział Jankowski – kiedy wśród donosicieli zacząłem odkrywać profesorów UJ, moich prawdziwych mistrzów, gdy studiowałem na uniwersytecie i potem.

Nie dziwi, że owi mistrzowie „na podwójnych etatach” nie kwapili się również po 1989 roku do inicjowania badań nad białymi plamami w naszej historii wyniesionym z PRL, mimo że teoretycznie mogli. Jednym ze źródeł owej niemocy były z pewnością ich SB-eckie teczki.

Jednakże środowiskowa solidarność części krakowskiej inteligencji, tzw. krakówka, nastawionego na pełne rozgrzeszenie byłych agentów SB, sprawia, że w mieście źle czują się nie zdemaskowani donosiciele, lecz ich demaskatorzy. Potwierdza to Jankowski. Po ukazaniu się tej książki – mówi – zacząłem czuć się w swoim środowisku głupio, ale dlaczego ja, a nie ci, których opisałem?

Niezwykle smutnym epilogiem tego inteligenckiego syndromu totalnego puszczenia w niepamięć dwulicowości i obłudy ludzi z tzw. elity, oddających się za pieniądze wiadomym służbom, były perypetie z pogrzebem Janusza Kurtyki, prezesa IPN, ofiary katastrofy smoleńskiej. Jego ciało miało zostać złożone w krakowskim kościele św. Piotra i Pawła. Na skutek zakulisowych nacisków tzw. autorytetów miejsce pochówku zostało zmienione. Ktoś trafnie podsumował: to jest nie tylko pogrzeb Kurtyki, to pogrzeb IPN-u.